Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/208

Ta strona została skorygowana.

— O, laboga, laboga, jak też jegomość plecie trzy po trzy! — zawołał Maciek. — Czy jegomość nie widzi, że my jesteśmy katolicy? Niech no jegomość nie bańdurzy, jeno gada, jak te drzwi żelazne, za któremi matuś!…
Tu przerwał i nuż jęczyć strasznym głosem:
— O, laboga, laboga, matuś moja, matuś! o reta, ludzie, reta!
Płakał rzewnemi łzami, ręce łamał i nosem głośno pociągał.
— Cichaj, cebulo! — krzyczał Kazik.
— Uciszże się do paralusza! — zawołał pan Rafałowicz — jeszcze nam tu swemi krzykami Szwedów na kark sprowadzisz! Stulże mi gębę, do stu par katów!
Maciek przerażony groźną miną pana Rafałowicza, a więcej jeszcze kułakami Kazika, ucichł, jeno obcierał oczy z łez i głośno szlochał, mrucząc do Kazika:
— Nie bij, com ci winien?
— Teraz — rzekł pan Rafałowicz, zwracając się do Żórawskiego — powiedz waćpan, coś miał powiedzieć o tych tam drzwiach żelaznych.
— Hm! mądryś ty rajca na ratuszu, ale ja mądrzejszy tu w lochach pod Zamkiem. Otóż ja tobie powiem, że tych drzwi inaczej otworzyć nie można, jeno kluczem.