Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/210

Ta strona została przepisana.

— I cóż nam z tego przyjdzie — zawołał pan Rafałowicz — żeś nam waćpan o tem powiedział? Przeto tych kluczy mieć nie będziemy i starej Maciejowej nie uwolnimy.
— O, laboga, laboga! — jęczał Maciek.
— Hm! acpanu się widzi — ozwał się na to Żórawski — że skoro cię łyczkowie warszawscy wybrali na rajcę do ratusza, toś już wszystkich mądrości się obłykał. A, widzisz, ja tobie powiem szlacheckim rozumem, który zawżdy jest lepszy od mieszczańskiego, że te klucze mieć można.
— A jak?
— Wykraść je!
— Ej — pan Rafałowicz machnął ręką i odwrócił się, dając tem poznać wyraźnie, że z panem Żurawskim niema o czem gadać.
— A nie żadne ej, jeno tak! — zawołał pan Żórawski i chwytając Maćka za rękę, spytał:
— Tyś syn kramarki Madejowej?
— A ja.
— To słuchajże mię pilnie.
To rzekłszy, pociągnął Maćka naprzód, przeskoczył rozciągniętego we drzwiach trupa Frytjofa i wyciągając rękę, szepnął:
— Widzisz te schody?
Wszyscy zaciekawieni, znudzeni wreszcie tak długim pobytem w tym lochu i strasznym widokiem trupa szwedzkiego, poszli za nimi, patrzyli