Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/215

Ta strona została przepisana.

chnąca płynęła, tak że Maciek co chwila nos zatykał i wołał:
— O, rety! rety... nos mi odpadnie!
Ale, że wszystko na świecie ma swój koniec, więc i ta peregrynacya po niepachnącym lochu skończyła się. Pan Żórawski skręcił po paru schodkach do jakiejś niewielkiej piwniczki, tu odnalazł małe drzwi żelazne, na zasuwę jeno zamknięte, otworzył je ze strasznym zgrzytem, bo były zardzewiałe i zatrzymując się, rzekł:
— Ten loch i te drzwi budował jeszcze król Zygmunt August i tędy, kiedy chorzał na podagrę i chiragrę, wprowadzano doń skrycie babę czarownicę, wielkiego ożoga, która uroki zeń odczyniała. Tędy też chadzał do króla mistrz Twardowski, co wywołał ducha królowej Barbary. Potem zapomniano o tym lochu i kanał weń wpuszczono, a o tych drzwiach, to jeno ja jeden wiem, bo mi je pokazał mój ojciec nieboszczyk, który też, jako wiadomo wszystkim, był burgrabią tego zamku, tak jako ja. No, chodźcież dalej.
Chyłkiem musiano się przeciskać przez nizkie i wązkie drzwiczki, co zwłaszcza dla korpulencyi pana Rafałowicza było dość trudnem i spocił się jak mysz, przy tej operacyi. Zaraz za drzwiami były schody, któremi idąc, dostali się wreszcie do izby niewielkiej, naokoło mającej okienka, przez które zaglądało światło księżyca i noc było wi-