Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/216

Ta strona została przepisana.

dać i gwiazdy na niebie, a na ziemi w oddali, poza drzewami wirydarza królewskiego, srebrną wstęgę Wisły. Z drugiej strony okna wychodziły na jeden z dziedzińców zamkowych, na którym włóczyło się mnóstwo żołnierstwa szwedzkiego i armaty stały.
Widok świata Bożego, którego od tak dawna nie oglądali czterej peregrynanci i pan Żórawski, ucieszył wszystkich niezmiernie. Każdy cisnął się do okien, żeby się napatrzyć na szerokie pozawiślańskie rozłogi, na Pragę, poza którą błyszczało mnóstwo ogni, jasną łunę dokoła rzucając.
— Co to może być? — spytał Kacper.
— Hm! — odrzekł pan Rafałowicz, przypatrując się pilnie — ani chybi, to jakiś obóz wojskowy.
— Pewno, że to obóz! — zauważył Kacper.
— A może to król Jan Kazimierz, przyciągnął już pod Warszawę! — mówił pan Rafałowicz — i pewnikiem to tak jest, bo przecie nie słyszeliśmy, żeby jakie wojska przyszły pod Pragę. No, chłopcy, trzeba nam się śpieszyć, bo może już jutro król szturm przypuści do murów miasta. Pan Żórawski powinien nas zaraz stąd wyprowadzić.
— A wyprowadzę, jeno się te hycle Szwedy pośpią, choć jeżeli to tam jest obóz króla Jana Kazimierza, to im nie do snu teraz. A ja, lubo w karceresie byłem wierny sługa króla Karola Gustawa, to teraz kiedy jestem wolny i kiedy mi