Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/222

Ta strona została skorygowana.

— Zaprawdę, zaprawdę — zawołał pan Rafałowicz — trzeba być ostatnim baranem, żeby tak wrzeszczyć. Czyż nie widzisz, że możesz pobudzić Szwedów i nas wszystkich zgubić?
— A prawda! — zawołał ogłupiały Maciek — już nie będę, mój jegomościuniu, już nie będę.
— Z tego osła to nigdy nic nie będzie! — rzekł Kacper — jeszcze nas wszystkich na zatracenie zawiedzie.
— Słuchajno — odezwał się groźnie pan Żórawski — jak mi jeno piśniesz, to cię wsadzę do takiego lochu, z którego już nigdy świata Bożego nie ujrzysz. A teraz zbliż się i chodź za mną. Wasanowie tu czekajcie, rychło wrócimy, jeno zachowujcie się cicho, światła nie palcie i z okien nie wyglądajcie, bo by was mogła straż dojrzeć, a wtedy wszystko przepadło. No, chodźmy!
Ruszył przodem na schody, a za nim Maciek plącząc się w długiej opończy, nieco skonfundowany, ale jednak nie na tyle, żeby aż zapomniał o swych figlach. Już stojąc na schodach, odwrócił się nagle i tak strasznie łysnął białkami i wykrzywił się na Kazika i Kacpra, że ci nie mogli powstrzymać się od śmiechu. Jeden tylko pan Rafałowicz kwaśno to przyjął i rzekł:
— Błazen to oczywisty i lękam się, czy jakiego głupstwa nie zrobi.