Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/229

Ta strona została przepisana.

Spał mocno, chrapał i sapał donośnie, co w ciszy panującej w izbie robiło wrażenie, jakby ktoś miechem dmuchał. Mimo to, nikt nie mógł zapewnić, czy pan Manderstörna nie obudzi się nagle, to też Maciek, rozejrzawszy się po całej izbie, przybrał straszna minę i ze szpadą przygotowana do pchnięcia, ruszył jak mógł najciszej naprzód. Nie lada to była sprawa sięgnąć pod poduszkę, na której głowa tego olbrzyma spoczywała, ale Maciek, raz już zdecydowawszy się na ten krok, nie myślał wcale się cofać.
Już był tuż przy łóżku i ściągnął rękę, by ją wsunąć pod poduszkę, gdy nagle w ciszy nocnej rozległ się spiżowy dźwięk zegaru, umieszczonego na wieży, co ją Król Zygmunt III wybudował i która też zwała się „Zygmuntowską.“ Zegar był stary, bo pamiętał panowanie pierwszego: Wazy, skrzypiał i jęczał posępnie, napełniając milczenie nocy poważnym i smutnym dźwiękiem śpiżu. Maciek na ten dźwięk przystanął i począł się wsłuchiwać i liczyć uderzenia zegaru. Naliczył pięć, to jest cztery kwadranse i pierwszą godzinę.
Było więc po północy... chwila, w której, według bajek ludowych, pojawiają się duchy i włóczą się mary i upiory po świecie. Na kogoś, wierzącego w takie podania, pojawienie się Maćka o północnej godzinie w długiej białej opończy, z twarzą czarną i wywróconemi białkami oczów, mogło bar-