Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/230

Ta strona została przepisana.

dzo silne wywrzeć wrażenie. Gdyby się więc pan Manderstörna obudził i zobaczył takie widmo przed sobą, zwłaszcza wobec opowiadań, krążących po zamku o zjawianiu się białej mary, z pewnością byłby stchórzył. Ale nie obudził się wcale. Zegar wyjęczał nocną godzinę i dźwięk jego drżał jeszcze w sennem powietrzu izby, gdy Maciek sięgnął ręką pod poduszkę. Starał się ją wsunąć jak najostrożniej i niebawem namacał pęk cały kluczy, nawiązanych na kółko żelazne. Wyciągając je, nie mógł się ustrzedz od lekkich szarpnięć, tym więcej, że duża i ciężka głowa pana Manderstörny spoczywała na nich. To też śpiący Szwed przestał nagle chrapać, poruszył się powoli i głowę obrócił na bok. Maciek zatrzymał się, ciągle z ręką pod poduszką i stał tak przez chwilę, gotów ostrze cienkiej szpady wpakować w serce Szweda, gdyby się obudził. Życie tego ostatniego wisiało na włosku. Ale na szczęście dla niego i dla Maćka nie obudził się. Odwróciwszy głowę, począł na nowo chrapać i sapać głośno i Maciek, pociągnąwszy jeszcze raz klucze, wydobył je zupełnie.
Serce biło mu jak młotem i przez chwilę stał z kluczami w ręku, jakby skamieniały i zdziwiony, że tak trudne i niebezpieczne zadanie, udało mu się szczęśliwie spełnić. Ale dźwięk kluczy, dzwoniących w jego drżącej od wzruszenia ręce, przy-