Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/240

Ta strona została skorygowana.

chadzają, ale teraz możesz jejmość być pewna, że to nie sen, ale najrzeczywistsza jawa.
Tak mówiąc, szedł przodem krokiem posuwistym, wysuwając swe długie, cienkie nogi, tak że otyła Macicjowa ledwie mogła za nim nadążyć.
I gdyby nie Maciek, który jej dopomagał i w ślizkich miejscach podtrzymywał, byłaby wkrótce ustała. Maciek był teraz w wybornym humorze, opowiadał, jako się przebrał za widmo, jako mu pan Żórawski twarz węglem uczernił, jako wykradł klucze panu Manderstörna i śmiał się głośno:
— Hi! hi! hi! — pedam matusi, Szwedzisko tak się przestraszyło, że choć jest gruby i tłusty, skakał jak fryga. O laboga, laboga, to ci dopiero była uciecha patrzeć na tego Angielczyka Niemca, jak zmykał! Hi! hi! hi!
Tak sobie gwarząc, doszli nakoniec do wieży, w której pan Rafałowicz z Kacprem i Kazikiem słodkim snem zasypiali. Czas już był wielki, bo Maciejowa zadyszana i spocona, ledwie szła i wniesiona prawie przez syna na schody, padła raczej na ławę niż siadła i rozglądając się dokoła, oddychała głośno. Dopiero odpocząwszy sobie nieco, gdy rozbudzono pana Rafałowicza i dwóch jego młodych towarzyszy, gdy ich zobaczyła, rzekła: