Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/257

Ta strona została skorygowana.

się przedewszystkiem uciszeniem Maćka, który nie przestawał krzyczeć, w czem wtórowała mu jego matka, głośno odmawiająca „Kto się w opiekę.“ Tymczasem huk się wzmagał z każdą chwilą i przemienił się w jeden nieustanny grom, od którego cała kamieniczka trzęsła się jak galareta, a po dachu kule tak dudniły, jakby kto groch siał. Pan Żórawski z mieczem u pasa, z rękoma na tył założonemi, przechadzał się po izbie i mruczał ciągle:
— Ani chybi, to omamienie. Któż to słyszał, żeby taki huk był? Jać przecie stary jestem żołnierz i z panem Chodkiewiczem byłem pod Chocimem i wiem, co to jest bitwa. A przecież jakem Żórawski, herbu Ostoja, takiej wrzawy nigdy nie słyszałem. Oczywista rzecz, że to jest omamienie.
Ale zaraz miał się przekonać, że nie jest to żadne omamienie, bo w tejże chwili jakaś zabłąkana kula wpadła przez okno, ze świstem przeleciała koło uszów Żórawskiego i z głuchym trzaskiem utkwiła w ścianie. Burgrabia spokojnie odwrócił się i patrząc na ową kulę, mówił:
— Nie byłaś przeznaczona, by mię zabić. Widno Panu Bogu potrzeba, bym jeszcze żył na świecie. Ale teraz zdaje mi się, że to wszystko jest rzeczywistość. Mości panie rajco warszawski, to się naprawdę biją?