Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/260

Ta strona została skorygowana.

— A tak, proszę ja kogo... opowiadał nam o tem ten chłopiec, wszelako podobno, wyjść temi lochami można pod basztę, zwaną furtą boczną na ulicy Dunaju?
— Można!
— Tedy, proszę ja kogo, prowadź nas waćpan! Z rozkazu tu jestem królewskiego...
— Owszem, poprowadzę waćpana. Chłopcy, idziecie ze mną?
— Rozumie się, że idziemy! — odrzekł jednocześnie Kazik i Kacperek, a Maciek, który stojąc we drzwiach drugiej izby, przysłuchiwał się w milczeniu tej rozmowie, zawołał:
— O, laboga, laboga, jakżebyśmy mogli jegomościa samego ostawić z temi srogiemi żołnierzami. Ja bym też poszedł, ale jakże matuś samą ostawię?
— Ja tu zostanę, mój chłopcze! — rzekł poważnie pan Żórawski — i nie bój się niczego. Idźcie! w Imię Ojca i Syna i Ducha świętego!
Przeżegnał uroczyście chłopców, pana oberstlejtnanta Gizę i żołnierzy i mruknął:
— A strzeżcie się w podziemiach omamień — strzeżcie się omamień! Tam różne mary chadzają i tumanią poczciwych szlachciców i katolików. Ale i to prawda, żeście wy nie szlachta, to może mary was się nie chwycą.