Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/262

Ta strona została skorygowana.

Ruszono tedy do loszku, zapaliwszy wprzódy liczne latarki i kagańce, które żołnierze ze sobą nieśli. Żołnierzy tych było pięćdziesięciu, ale w razie potrzeby, jeżeliby loch okazał się dobrym, miano sprowadzić więcej.
Z trudnością spuszczono się po oślizgłych i wązkich schodkach do podziemia, zwłaszcza pan oberstlejtnant Giza, który w swych wysokich butach z ostrogami i w ciężkim pancerzu posuwał się powoli, kilka razy się poślizgnął i gdyby go Maciek nie podtrzymał, byłby z pewnością spadł.
— Proszę ja kogo — gadał — a to psie z przeproszeniem miejsce; ki dyabeł, żeby takie wązkie schody robić!
— O, laboga, laboga, panie jenerale — odpowiadał Maciek — żeby oni wiedzieli, że pan jenerał będzie tędy chodził, toby pewnikiem szersze zrobili schody. O, rety, rety, jakże też to pan jenerał niezgrabny!
Pan „jenerał“ spojrzał się groźnie na Maćka i widocznie dbając o jego pomoc, która w rzeczy samej była bardzo skuteczna, nic nie odrzekł, tylko coś mruknął pod nosem i groźnie ruszył ostremi jak szpilki wąsami. Ale gdy nakoniec zeszli na dół i pan oberstlejtnant uczuł pod nogami mocny grunt, zwrócił się do pana Rafałowicza i wskazując na Maćka, zapytał:
— Proszę ja kogo, co to za gbur?