Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/263

Ta strona została skorygowana.

— To Maciek, syn kramarki Maciejowej z rynku.
— Hm! proszę, ja kogo... znać, że to syn przekupki... gdyby nie to, że czasu niema i tam na górze krew chrześcijańska się leje, tobym tego gbura obłożyć kazał bizunami. No, ruszajmy dalej!
Maciek wysłuchał tej groźby i strasznie markotno mu się zrobiło, ale umilkł i odtąd trzymał się zdaleka od „pana jenerała,“ jak nazywał oberstlejtnanta Konstantego Gizę.
Tymczasem żołnierze powoli schodzili i niebawem cała piwnica sklepiona niemi się zapełniła. Tutaj obok chłodnego, przesiąkniętego wilgocią powietrza, panowała wielka cisza, bardzo miła i słodka po tej okropnej wrzawie i huku, który grzmiał na górze. Wprawdzie i tutaj dawało się słyszeć głucho jakieś dudnienie, jakby gdzieś daleko szły ciężkie wozy. Ziemia wprawdzie drżała pod nogami, od czasu do czasu od sklepienia oderwał się jaki kawałek wapna i rozbił się z trzaskiem na kamiennej posadzce, ale zresztą było cicho.
Pan Giza tymczasem rozkazywał, by ruszono dalej, bo powtarzał ciągle, tam na górze krew chrześcijańska się leje. Sam wziąwszy pana Rafałowicza pod rękę, szedł z nim przodem i wypytywał się o te podziemia i dziwił im się bardzo.