Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/30

Ta strona została przepisana.

Kazik, niewiele myśląc, wymierzył mu pięścią jeden i drugi potężny raz pod bok i rzekł:
— Masz! masz! śmiejże się teraz!
— Nie bij — mruknął Maciek.
— Czego stoisz? weź kosz, bo dalibóg nie wytrzymam. Po coś stanął?
— Żeby odpocząć.
— Po czem?
— Zmachałem się!
— Weźmiesz ty koszyk? bo inaczej, jak mię widzisz, zostawię cię tu na środku ulicy samego i rób sobie co chcesz.
Na tę groźbę Maciek westchnął, wziął kosz leniwie i już teraz wolnym krokiem szedł naprzód. Ale niebawem na rogu ulicy Piwnej, a jak ją wtedy nazywano, św. Marcina, zatrzymał się, kosz postawił i mruknął:
— A tom się zmachał!
Ale Kazik już nic nie mówił, tylko gniew tłumił w sobie, bo widział, że z upartym i leniwym Maćkiem nic nie poradzi. Milczał więc i w ten sposób, posuwając się wolno, zatrzymując się co kilka kroków, przyczem Maciek wzdychał i połą od żupana obcierał pot z czoła, dostali się nakoniec do kamienicy zamieszkałej przez pana Rafałowicza.
— Chwała Bogu! — szepnął Kazik — bo dalipan, dłużej już bym nie wytrzymał z tym gamoniem.