Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/46

Ta strona została przepisana.

szyty i głowę ma zakutą, nie odrazu zrozumiał i pyta: „Królewskie pismo? od Najjaśniejszego Karola Gustawa?“ Ale braciszek spojrzał groźnie i mruknie: „Co mi tam waćpan do stu par dyabłów pleciesz o jakimś najjaśniejszym Karolu Gustawie! tu jest Rzeczpospolita polska i jeden tylko w niej jest najjaśniejszy Król Jan Kazimierz. Rozumiesz to, mości panie prezydencie?“ Powiadam jegomości, jakiem to usłyszał, ażem podskoczył z radości, a pan Giza to spostrzegł i spojrzy na mnie z podełba i rzecze przez nos, jak to on gada, kiedy jest zły: „a ty czego się wiercisz u paralusza!“ Przycapnąłem i patrzę a słucham, a braciszek dalej gada: „ja tu do waćpana i do wszystkich, rajców mam pismo, nie jakiegoś tam rabusia i wywłoki Karola Gustawa, jeno Króla polskiego, Jana Kazimierza. A że tu w Warszawie Szwedy jeszcze grasują, więcem zaszył me pismo w rękaw od habitu, żeby go te heretyki paskudne nie zwąchały.“ Tak gderając, rozpruł rękaw i wydobył owe pismo i oddał je panu prezydentowi, mówiąc: „masz waćpan i czytaj!“ Ha! ha! ha! trzeba było widzieć pana Gizę, jak zbladł niby chusta, potem zzieleniał, to przysiadał, to się zrywał i syknął głosem drżącym: „cicho! na rany Chrystusa Pana, cicho!“ — „A to czemu? spytał braciszek — czyż ten młokos nie powiedział, że nas nikt nie podsłucha?“ — „No,