Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/72

Ta strona została skorygowana.

każdy z obecnych rozmyślał nad tem, co usłyszał. Zdawało się, jakoby stary Ascoli wstał z grobu i zwiastował im, to co wykrył wśród murów odwiecznych Warszawy. Milczeli więc wszyscy, a cisza wielka śród nich leżała, ucichło nawet, niby pod dotknięciem tajemniczej jakiejś dłoni, chrapanie Maćka i pani Hipolitowej.
Ciszę tę wreszcie przerwał pan Rafałowicz.
— Takim jest ten sekret — rzekł — który mi przekazał po swej śmierci mój szwagier, Ascoli. Że sekret ten jest wielkiej wagi, to o tem, mocium panie, nawet dziecko inaczej sądzić nie może. Dużoby dali Szwedzi, żeby o nim wiedzieli, dużoby też dał Król Jegomość Jan Kazimierz, gdyby z niego przy nadchodzącym szturmie mógł skorzystać.
— A to mu trzeba o tem donieść! — wyrwał się Kazik.
— Hm! — odrzecze na to pan Rafałowicz — dobrzeby to było, ale jak? Najprzód byłby on bez użytku dla naszych, bo jakże wprowadzić żołnierzy do onej kamieniczki, która stoi tuż przy bramami i pod okiem straży szwedzkiej? Secundo, ani ja, a tym mniej wy, nie znamy tych lochów.
— Jać zaraz po śmierci Ascolego, gdy nadszedł św. Jan, wyjąłem owe cegły za obrazem i puściłem się do lochu, który jest obszerny, wysoki, sklepiony, ale nie uszedłem i pięćdziesięciu kro-