Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/78

Ta strona została przepisana.

owej nocy w kuchni pana Rafałowicza, nazajutrz stamtąd wyszedł, zostawiwszy swoje towary i chodził po mieście i lamentował:
— O! laboga, laboga!
Poradziwszy się z Kacperkiem i panem Rafałowiczem, Kazik postanowił Maćka przypuścić do współudziału w wyprawie. Wprawdzie pan Rafałowicz się trochę krzywił, mówił że „widzi mu się, że ten Maciek jest nicpoń, tchórz i śpioch,“ ale wreszcie ustąpił, bo i on był przekonania, że w większej liczbie będzie im jakoś raźniej a nadewszystko bezpieczniej w zamierzonej wyprawie.
Kazik wiedział, że Maciek ma zabobonny strach przed Szwedami, wziął się więc do niego inaczej. Spotkawszy go nazajutrz wieczorem, po owem wykryciu tajemnicy mistrza Ascolego, na Rynku, koło szczątków nieszczęsnego kramu matki, zapytał:
— Maciek, masz ty pieniądze?
Maciek, który kłamać nie umiał, odrzekł krótko:
— Mam.
— Ile?
— Piętnaście bitych talarów.
— A skądże ty masz tyle?
— Zarobiłem.
— Jakto? kiedy?
— A przez trzy lata.
— Aha! więc to są twoje oszczędności?