Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/87

Ta strona została skorygowana.

musi z mularzami iść do swej kamieniczki, żeby tam coś naprawić. Niby my dwaj będziemy temi mularzami. Pójdziemy z kielniami i tobołkami na plecach, a w tych tobołkach będziemy mieli nie grace i cegły, ale co innego, to co nam potrzeba... rozumiecie?
— Hi! hi! hi! — zaśmiał się Maciek — to jest mądre o! laboga, laboga, jakie to mądre! hi! hi! hi!
— Czego ty się, cebulo, śmiejesz? — spytał gniewnie Kazik.
— A bo to mądre straszecznie!
— Otóż tedy — ciągnął dalej Kacper, nie zważając na śmiech i wcale niemądrą uwagę Maćka — wątpię, czy pan Rafałowicz zgodzi się na to, by ktoś czwarty należał do wyprawy. Przytem... co będę prawdę owijał w bawełnę, pan Rafałowicz uważa Maćka za... jakby to powiedzieć?... niedołęgę, nicponia, śpiocha i tchórza i mnie się widzi, że ma słuszność.
— A nieprawda! — zaprotestował Maciek i nagle ni stąd ni zowąd skrzywił się szkaradnie, nosem począł pociągać i ryknął na cały głos:
— O, laboga! laboga! wszyscy mię mają za nicponia! com ja komu winien? o, laboga! laboga! Jezusieczku mój kochany!
— Czego się drzesz do paralusza, cebulo jakaś? — krzyknął Kazik — właśnie masz sposobność pokazać, żeś nie nicpoń i nie tchórz.