Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/97

Ta strona została przepisana.

— No, toś przynajmniej jedną mądrą rzecz zrobił, żeś go nakrył — zauważył pan Rafałowicz — może go tak prędko nie zobaczą.
— Ho! ho! Maciuś nie głupi, nie! Hi! hi! hi! — wołał Maciek, śmiejąc się i prostując dumnie w tem przekonaniu, że jest najmądrzejszym człowiekiem na świecie.
Ale pan Rafałowicz nagle spojrzał na obraz. Właśnie blady promień słoneczny padł na przecudowną głowę Madonny i otoczył ją jakby blaskiem aureoli nieziemskiej. Pan Rafałowicz, ujrzawszy to, powstał ze stołka, zdjął czapkę, przeżegnał się i rzekł tonem uroczystym:
— Chłopcy, zdejmcie obraz! Już czas. Słońce padło na twarz Matki Boskiej.
Kacperek i Kazik skoczyli i w jednej chwili zdjęli wielki i ciężki ten obraz i ostrożnie postawili go na boku. Maciek tymczasem, korzystając z wolnego stołka, z którego wstał pan Rafałowicz, usiadł sobie wygodnie, swe długie i cienkie nogi wyciągnął, ziewnął i mruknął:
— O rety! rety! jakżem się zmachał!
Nikt na niego nie zważał, on też nie wiele myśląc, że go gorąco rozebrało, przymknął oczy i niebawem zasnął, świszcząc dziwacznie nosem.
Tymczasem pan Rafałowicz, Kacperek i Kazik stali przed ścianą nagą, zakurzoną, pełną plam i pajęczyn i przypatrywali jej się ciekawie. Ni-