Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/98

Ta strona została przepisana.

czem ona się nie różniła od innych, tak samo była szara, tynkiem obrzucona, niegdyś wapnem bielona.
Pan Rafałowicz jeszcze raz przeżegnał się i rzekł:
— Wyważyć cegłę tam, gdzie pada słońce.
Obaj chłopcy porwali młoty i drągi żelazne i wzięli się gorąco do roboty. Tynk pryskał na wsze strony, ale mur stwardniały trzymał się dobrze.
— Hm! — mówił pan Rafałowicz — widać mocno zamurowałem, kiedy się ta cegła tak trzyma. Weźcie no się trochę niżej.
I chcąc dopomódz ciężko pracującym chłopcom, odwrócił się, by sięgnąć po jakie narzędzie i spostrzegł śpiącego najsmaczniej Maćka.
— A to już wszystko przechodzi! — zawołał oburzony — patrzcie no! wy w pocie czoła pracujecie, a ten hultaj śpi. Obudźcie go, do kroćset, mocium panie, i zapędźcie do roboty. A to nicpoń dopiero!
Obaj chłopcy, rozgniewani mocno, rzucili się do Maćka. Kacper, nie wiele myśląc, chwycił śpiącego za rozwichrzoną czuprynę, a Kazik dał mu potężnego szczutka w nos. Maciek roztworzył oczy, spojrzał głupowato do koła i jak nie ryknie:
— O, laboga, ludzie, reta! reta!