W tych pięknych i bogatych krainach kupcy przy hazardownych grach swoje suto złotem wypełnione kalety wyładowywają z szerokim humorem, równie łatwo i szybko, jak łatwo i szybko bywały naładowane, dzięki naiwnej, dobrodusznej nieświadomości autochtonów. Inaczej z urzędnikami.
Ci panowie, mając ograniczone fundusze, ryzykowali i przygrywali pieniądze z rządowych kas wyasygnowane na budowle, na cele rolnicze i sądownicze.
W Petersburgu leżały plany cerkwi, projekta wzorowych osad rolnych i sadów...
Lecz za Bajkałem, nad Usuryą i nad Amurem, tych fortec i cerkwi, tych osad i sadów oko ludzkie nie ujrzało nigdy...
Ani budowane, ani zakładane nie bywały nigdy, bo z rąk funkconaryuszów rządowych „kazionne“ ruble wyślizgiwały się do szulerów.
Krążyły też po Syberyi wieści o takim fakcie.
Pewien inżenier, rosyanin, nad Amurem przebywał ze swoją przyjaciołką francuzką.
Namiętny szuler, grał z rozmaitem powodzeniem. Raz osobliwie nie szła mu karta.
Partner jego pułkownik F. na ostatni kusz rzucił pięćdziesiąt tysięcy rubli.
Jako ekwiwalent tej sumie, inżenier przeciwstawił swą przyjaciołkę i — przegrał.
Francuzka chętnie zgodziła się zamienić inżeniera na pułkownika.
Strona:Szymon Tokarzewski - Bez paszportu.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.