kając dwoma palcami czapki, mówi z bardzo miłym uśmiechem:
— Winowat!
— Pal pan proszę — odpowiadam po rosyjsku, pomiędzy mężczyznami wszak nie powinno być ceremonii.
— Mercis! uśmiecha się oficer i, wydobywając cygaretkę ze srebrnej papierośnicy, siłą nałogu badawczy wzrok utkwił we mnie.
Lustrował mnie od stóp do głowy... Spotkały się nasze oczy.
On, w moje źrenice wpił jedno z tych spojrzeń, które jak sęp spadają na udręczoną i zatrwożoną duszę ludzką, aby kawałami wyszarpywać z niej myśli, czy fakty, w najgłębszych jej tajniach ukryte.
Znałem takie spojrzenia. Tuchołko i kosooki Zdanowicz na Pawiaku turturowali niemi politycznych więźniów, aby wydobyć z nas zeznania i do protokółów je wciągnąć. Te spojrzenia były stokroć sroższą katuszą, niżli wybijanie pięściami zębów i wyszarpywanie garściami włosów, których to praktyk, wyżej wzmiakowani inkwirenci dopuszczali się stale przy badaniu politycznych więźniów.
Czułem żar w głowie, a lód w piersiach, bo pomimo żem bez spuszczenia powiek wytrzymał wzrok śledczy byłem przecież pewien, że lada chwila oficer zapyta mnie zkąd i dokąd jadę?... i poco?... i paszport mój zechce obejrzeć, a potem aresztować każe.
Strona:Szymon Tokarzewski - Bez paszportu.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.