Więc miasto, a zwłaszcza ulice, kościołów bliskie, pełne są świeżości, pełne aromatów.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
...Po sumie idę ulicą św. Jana.
Jakaś kobieca rączka lekko wsuwa się pod moje ramię... Spoglądam, widzę: to pani Józefowa Leszczyńska, żona mego współtowarzysza więzienia w cydadeli i w Modlinie[1].
Uśmiecha się i mówi:
— Pułkownik wczoraj sygnalizował mi wasz przyjazd... zaraz telegrafowałam do męża, niezawodnie lada dzień przybiegnie z Litwy powitać was i uściskać. Dowiedziawszy się od pułkownika, żeście poszli do Fary, przed drzwiami kościoła czatowałam, aby was pochwycić i prosić o przyjęcie gościny u mnie. Dom kobiet, widzicie, mniej jest na oku policyi niżli magazyn ex-konspiratora, ex-wojaka Lewandowskiego.
Oba z Walentym musimy przyznać, że pani L. ma racyę.
Korzystam z tej propozycyi i przenoszę się do gościnnego domu pani Józefowej.
Co jak co, ale zamiłowanie do zabaw hucznych i traktamentów sutych, — to w Polsce trwa od wieków i nie zmieniło się bynajmniej.
- ↑ patrz: „Siedem lat katorgi“. P. W.