„Wielki Przemysł“ witał mnie w hotelu „Victoria“ ucztą wspaniałą.
Przy humorach lekkich, niby pianka szampańskiego wina, które do kielichów szumiącym spływa strumieniem, — „Wielki Przemysł“ toastuje na intencyę rychłego mego powrotu do Warszawy (legalnego ma się rozumieć) i upewnia mię, że „w Polsce Szymonowi Tokarzewskiemu chleba nie zabraknie“.
Muszę wierzyć tym zapewnieniom, bo wszak „Wielki Przemysł“, to potencya ogromna, która w swoich dłoniach dzierży losy setek tysięcy biedaków i tymi według swej woli kieruje.
W latach sześćdziesiątych z tą potencyą łączyły mnie stosunki bardzo przyjazne i zażyłe.
Czy takie same stosunki dałyby się teraz nawiązać?... Wątpię!...
Serdeczności wymienione przy kielichach szampańskiego nektaru nie obowiązują nikogo... pomiędzy ową epoką, a chwilą obecną, pomiędzy — wczoraj, a dziś — czas i okoliczności głębokie wykopały przepaście...
Mimo to jestem pełen nadziei, że położenie moje chyba w tych czasach zmienić się musi. Wszystko wszak ma swój koniec. Bywałem w dość przykrych tarapatach, a przecież dawałem sobie radę. Otóż i teraz, gdyby mi tylko wrócić pozwolono, przy resztkach zdrowia, sił i energii, jakie zachowałem, potrafię jeśli nie zupełnie wygramolić się
Strona:Szymon Tokarzewski - Bez paszportu.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.