W r. 1864, w parę tygodni po mojem wywiezieniu, panna Gosselin umarła. Dworek został sprzedany. Kasztany i drzewa owocowe wyschły. Ogródek stał się śmietnikiem.
Obecny właściciel zamierza zburzyć domek.
I tak z domku, w którym najpiękniejsze dni mego życia przepędziłem, wkrótce nie pozostanie ani śladu.
Niema obawy, żeby podobny los, to jest żeby zagłada kiedykolwiek groziła pałacowi Uruskich, gdzie za mego pobytu w Warszawie mieszkali państwo Hipolitowie Skimborowiczowie. W ich wielkim salonie powiewał chłód a królowała sztywność, nie waham się powiedzieć: królowała nuda.
A może tylko ja nie umiałem się do tego salonu dostroić?
Natomiast serdeczna, miła, bezpretensyonalna atmosfera panowała na zebraniach u Gołębowskiego przy ulicy Długiej, w domu pań Wierzbowskich i u Felicyi Pancer, w Alejach Jerozolimskich.
dziesiąt morgów gruntu, są mi aż nadto dostateczne dla mojego samotnego, oszczędnego i skromnego życia jakie sobie, choćby przy największych dochodach i dostatkach, do śmierci przepędzić zamierzyłem.
złp. 2553 gr. 10
odebrałem.