Strona:Szymon Tokarzewski - Bez paszportu.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

Siedzimy wieczorem na werandzie cukierni Loursa.
Tak łatwo wmówić w człowieka to czego pragnie gorąco. Przeto i we mnie przyjaciele wmówili wiarę, że za kilka miesięcy powrócę do kraju.
Ta błoga pewność, nowe horyzonty, nowe nadzieje odsłania przedemną.
Zwykłe nasze grono dziś powiększył krewny Józefa Leszczyńskiego: Maryan Zawisza. Szlachcic to starego autoramentu.
Grubo niemłody, kawaler, krępy i niski, pasyami lubi tańczyć i prowadzić mazura. Znajomi dali mu przydomek „Zawierucha“.
Posiada w ziemi rawskiej piękny majątek: Sadkowice, gdzie swoim własnym sumptem „bez niczyjej pomocy“, jak mówi, stawia kościół[1].
I właśnie, chociaż to pora siewów, przyjechał do Warszawy na konferencye z architektem, z pozłotnikiem i z całą rzeszą rozmaitych rzemieślników.
Te konferencye absorbują mu całe dnie. Wieczorem zaś przychodzi do Józefostwa Leszczyńskich, aby jak powiada: „rzucić się na łono rodziny“.

Zwykle pan Zawisza bywa w brylantowym humorze. Jak z rogu obfitości sypie anegdoty zawsze dowcipne, częstokroć drastyczne, chociaż trzeba przyznać, że te ostatnie pan Maryan bardzo zręcznie umie jedwabiem obwijać.

  1. Konsekrowany w r. 1884 przez J. E. ks. Arcybiskupa Popiela.