Strona:Szymon Tokarzewski - Bez paszportu.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

względu co potem nastąpi zaprosiłby mnie do swojego domu na nocleg.
Lecz właśnie ja tego nie chcę... Ja nie chcę narażać przyjaciół swoich na ciężką odpowiedzialność.
— Jeśli mam ginąć — niechaj ginę sam! — myślę, we wnęku jakiejś bramy kryjąc się tak, że nikt z przechodzących moich przyjaciół, nikt mnie nie dostrzega.
Minęli mnie...
Tymczasem do wiedeńskiego dworca nadjeżdża hotelowy omnibus i kareta...
Błyska mi szczęśliwa myśl...
Wskakuję do napotkanej dorożki i wraz za omnibusami i za karetką do hotelu wjeżdżam, jako podróżny świeżo do Warszawy przybyły. W hotelu mogę przenocować; tutaj już nikt za udzielenie mi schronienia i noclegu nie będzie odpowiedzialny...
Jestem niemłody, przyzwoicie ubrany, nie budzę żadnych podejrzeń. A że już jest dobrze po północy, a ja rzeczywiście ogromnie zdenerwowany i znużony, odrazu rzucam się na łóżko, nie pyta mnie służący o nazwisko, ani nie żąda legitymacyi, tembardziej że mu dałem dwudziestopięciorublowy banknot, prosząc aby mi go zmienił i z herbatą przyniósł rano.
Leżałem bez ruchu, nie mogąc zasnąć.
Tymczasem płynęły godziny, kwadranse, liczyłem je i usiłowałem oswoić się z myślą, że to są