Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem ktoś zawołał:
— Władimir Osipowicz!
To imię zelektzyzowało wszystkich...
Biesiadnicy pozrywali się od stołów...
Sonia, Tatiana, Olga i Natasza poskoczyły do zwierciadeł poprawiać zderanżowane toalety...
Lew Leontiewicz zeskoczył z estrady...
Wszystkie oczy zwróciły się ku drzwiom.
Władimir Osipowicz, wyprostowany, elegancki, woniejący, z ironicznym uśmiechem na wargach, a miną tryumfatora, lekkim, elastycznym krokiem dobrze wymustrowanego żołnierza wkroczył do złotej sali.
Milczący i szykanowany oficer zerwał się z krzesła, zdjął czapkę, na wszystkie guziki zapiął mundur, odpasał szablę i, powiesiwszy ją na kołku, posługującemu pachołkowi zadysponował.
Kartoczki! prędko! prędko!


Nastraszono mię, że niebezpiecznie jest nocną porą samemu powracać do miasta, przeto, rad nie rad, musiałem doczekiwać świtu, w owej „francuskiej restauracyi”.
Aż do obrzydliwości napatrzyłem się już tutaj pohulance w najbardziej rozpasanych jej przejawach, najrozmaitszych.
Napiłem się herbaty i przegryzłem coś przy bufecie, nietyle z łaknienia, ile aby zdobyć owo