rzono małżeństwa, a to wszystko odbywało się podczas biesiad mniej lub więcej sutych, stosownie od zamożności i hojności amfitryona.
Dom mojego chlebodawcy Konstantego Michałowicza Świetyłkina[1] bywał, podczas odpustów w Wielkim Ucząstku ulubionym punktem zbornym, nietylko sąsiadów z bliższych i najdalszych okolic, ale i rozmaitych notablów.
Sam „błagoczynny”, sam „pristaw solnyj”, akcyznik, oraz inni, w tym rodzaju i w tej randze funkcjonaryusze, zasiadali przy stole Konstantego Michałowicza Świetyłkina, — przy stole uginającym się pod masą wszelkich na Syberyi przysmaków i napitków... naturalnie napitków, ulubionych przedewszystkiem...
„Lej! prolej!
Pij! wypij!
Ty miłyj!”
Po całym domu rozlegał się głos Świetyłkina...
Chociaż, coprawda i bez tej zachęty gościnnego i bogatego gospodarza, biesiadnicy raczyliby się ochoczo i obficie...
Podczas tych dni odpustowych, mój pryncypał dawał im urlop zupełny.
Szczęśliwie udawało się mnie usuwać od współudziału w ucztach i zabawach, więc mo-
- ↑ Patrz Siedem lat katorgi.