głem czasem rozporządzać absolutnie podług swojej własnej, niczem nieskrępowanej woli...
Od wrzasków przepełniających wszystkie izby obszernego domostwa Świetyłkinów, z rozkoszą wymykałem się po za obręb Wielkiego Ucząstku, w puste, ciche za wsią przestrzenie, zatopione w złocistej powodzi letniego słońca...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Osobliwość... wszak to tylko fantasmagorya stworzona przez wyobraźnię.. — szeptałem pod wrażeniem, że mam przed sobą albo złudzenie, lub też remmiscencyę tego, co kiedyś...przed laty, w rzeczywistości widziałem kędyś daleko... bardzo daleko...
— Osobliwość!... osobliwość!...
Tą „osobliwością”, która wywołała bezgraniczne moje zdziwienie, która moją uwagę przykuła do siebie, był mężczyzna, w ubraniu syberyjskiego chłopa.
Na maleńkiej wyniosłości siedział pod świerkiem, którego rozłożyste, wachlarzowate gałęzie tworzyły rodzaj cienistej altany.
Wsparty o pień olbrzymiego drzewa, na kolanach trzymał deseczkę, a zaś na rozłożonych na tej deseczce arkuszach papieru coś szybko, pisał ołówkiem
Ze sposobu, jakim manipulował tym swoim ołówkiem, odrazu można było odgadnąć, że to nie żaden nowicyusz, dopiero wprawiający się