pragnijcie ją ujrzeć... a wkrótce... ujrzycie ją... a wkrótce będziecie tam...
Podczas tej przemowy, Kwang-si-tun trzymał oczy uporczywie utkwione w moich...
Jakaś nadzwyczajna, nie waham się rzec, jakaś wprost nadprzyrodzona siła promieniała z oczu, z całej postaci tego Azyaty i niezwyciężoną mocą przykuwała do niego...
Chciałem odwrócić się — nie mogłem...
Usiłowałem spuścić powieki — nie mogłem...
Czułem, jakgdyby jakiś gorący prąd z jego źrenic przenikał do mnie...
Czułem, że jego wola ujarzmia moją wolę... że całą moją istotę moralną opanowywa, bierze w jasyr zupełny, absolutny, tak, jak obezwładniła mnie fizycznie...
Hala, tablice z hieroglifami, wazony, bukiety...
Tomasz Korsak... tłomacz... sam Kwang-si-tun — usuwali się odemnie coraz dalej... coraz dalej i dalej... aż straciłem ich z oczu zupełnie.
Natomiast ujrzałem:
Kwieciste, pachnące łąki...
Pszenne niwy...
Na miedzach grusze, w bieli wiośnianych rozkwitów...
Wiśniowe sady, pełne drzewin pokrytych purpurowym owocem...
Sady, pełne złocistych i krasnych jabłek i śliw w fioletach ciemnych...
Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.