w kreślenie liter i wiązanie ich w wyrazy, — ale że to człowiek w kunszcie pisania doskonale wprawny i do władania piórem i ołówkiem nawykły oddawna.
Od czasu do czasu ów człek przerywał swoje pisanie, aby sięgnąć po tę lub ową książkę, których kilka obok niego leżało, bezładnie rozrzuconych po kwiecistej murawie.
Książki te były mocno zniszczone, stare, bez okładek, o pożółkłych, nie w jednem miejscu nadszarpanych kartach i wyblakłym druku.
Również stare i pożółkłe były leżące pośród książek pojedyńcze numery jakichś gazet...
Raz po raz ów człowiek odrywał oczy od swojego pisania, albo od kart czytanej książki, czy też gazety i ze wzgórka, na którym siedział, uważnie spoglądał na łąkę, gdzie właśnie znajdowało się kilkadziesiąt pięknych, rosłych, dobrze utrzymanych koni, różnej maści.
Konie te miały przednie nogi spętane i oczywiście były wypoczęte i nażarte, albowiem soczysta i bujna, łąkowa pasza nie nęciła ich do jedzenia; leniwie włóczyły się w różnych kierunkach, tu i owdzie schylając łby, aby skubnąć jakąś kępkę trawy.
Kiedy w poszukiwaniu cienia i chłodu, który z tych koni usiłował zagłębić się w poblizkim lesie, ów człowiek znanym okrzykiem koniuchów, nawoływał niesforne zwierzę do powrotu do stada, na łąkę...
Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.