działy już na tym świecie... niejedno... Pono wierzę!... — zawołał po długim namyśle.
Kiedy po naszem przybyciu do Tobolska cholera wybuchnęła w mieście, miejscowa ludność nas, Polaków posądzała, żeśmy przez nienawiść do Rosyan umyślnie przywieźli ją, w naszych bagażach.
Gdyby nie ta okoliczność, że nas zamknięto w więzieniu i że oprócz urzędników i straży więziennej nikt nie miał do nas przystępu, bylibyśmy niezawodnie, życiem przypłacili ten niedorzeczny przesąd ciemnego motłochu.
Opowieść Maksimienki przypomniała Grzegorzewskiemu te nasze, niedawne utrapienia i przykrości, tedy rozgniewał się nie na żarty.
— Że też możecie moi kochani, wysłuchiwać andronów, które nam prawi ten pijak, ten wydrwigrosz. To doprawdy wstyd dla nas, dla ludzi inteligentnych! — wołał, biegając po izbie.
— Przecieżeś go sam zainterpelował, Olesiu, wstydźże się teraz więcej, niźli my. Gdyż my byliśmy tylko powolnymi słuchaczami bzdurstw dziada, gdy tymczasem ty sam wyciągnąłeś go na słówka, — śmieliśmy się, co jeszcze w tem większą furyę wprowadzało Grzegorzewskiego.
Chociaż rozmawialiśmy po polsku, sprytny Maksimienko dorozumiał się, że mówiliśmy o nim. Przeto, nie chcąc tracić słuchaczów swoich opowiadań, a z nimi licznych „nikołajuszek” zaczął gawędę z innej beczki.
Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.