— Zapomniałem powiedzieć wam, gaspada, że byłem dziś w „petersburskiej gostinnicy”... przyjechała i zamieszkała tam...
Zwolna, dobitnie cedził słówko po słówku.
Zamilkł...
Spoglądał na nas z podełba, usiłując zbadać czy dostatecznie poekscytował naszą ciekawość.
Chrząkał...
A nie doczekawszy się zapytania kto do petersburskiego hotelu przyjechał i kto tam przebywa, jednym tchem wyrecytował:
— Przyjechała jakaś „barysznia”[1] „po rosyjsku“ mało rozumie, „widno” z waszych, bo tak samo gada jak wy.
Rzeczywiście dziad Maksimienko był mądrym, przebiegłym człowiekiem i psychologiem dobrym.
Zdołał nas zainteresować i rozbudzić naszą ciekawość.
Grzegorzewski przerwał swoją bieganinę.
Wszyscy utkwiliśmy w dziadu zaciekawione spojrzenia. Któryś z nas zapytał:
— Maksimienko nie wie jak się nazywa ta przyjezdna pani?
Dziad potrząsnął głową.
— Nie wiem. Ale mogę się dowiedzieć, jeśli chcecie panowie „Szlachta”.
— To niechże się Maksimienko dowie, pro-
- ↑ Barysznia — pani.