Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

Bądź co bądź postanowiliśmy się z tą damą zapoznać bezzwłocznie.
Tedy, z Karolem Bogdaszewskim, który miał nam ciceronować, we czterech wybraliśmy się do owego petersburskiego hotelu.
Było to ogromne, brudne domisko, z nieodzownym „kabakiem“[1] ze sklepem różności i kilku zabudowaniami gospodarczemi, tworzącemi czworobok, w około głównego budynku, gdzie mieściły się pokoje dla gości przyjezdnych i miejscowych, którzy przychodzili szukać zabawy, albo topić troski codziennego życia w „kabaku”.
Tych ostatnich widać zebrała się spora gromadka i to w przewybornych humorach, gdyż z daleka już było słychać bałabajkę, przyśpiewki, tańce i gwar licznych głosów.
W stajni też było pełno tarantasów, koni, wozów, kibitek, a przed bramą domu, na rozcież otwartą, ujrzeliśmy dwóch osobliwych pilnowaczy: niedźwiedzia i wilka.
Ci dwaj, czworonożni stróże każdego wpuszczali do hotelu; lecz nikt z obcych wyjść nie mógł tylko ci, których wyprowadzał ktoś ze służby, albo sam gospodarz.

Z osobami, które im były znane, ze stałymi bywalcami kabaku i stałymi gośćmi hotelu Misza-niedźwiedź i Sasza-wilk witali się, wyszcze-

  1. Kabak — szynk.