szemi rękami zbudowany zepsuje. Pierwsza większa ulewa rozniesie go zupełnie. I znów będziemy musieli zwozić taczkami nawóz, dygować żwir, piasek, trzcinę, będziemy musieli układać to wszystko, ubijać, aby, skończywszy, wkrótce znów rozpoczynać to samo... Doprawdy, trudnoby wymyśleć bardziej ogłupiającą robotę!
Tak wyrzekał Józef Bogusławski, ciskając na ziemię łopatę, którą trzymał w ręce, a ja odpowiedziałem ze śmiechem:
— Czy wyobraziłeś sobie Józiku, że nas do katorgi zesłano, w celu rozwinięcia naszych umysłów i wdrożenia nas do pracy użytecznej i produkcyjnej?... Chyba musimy przyzwyczaić się do robót „ogłupiających”, bo przypuszczam, że do innych nie znajdziemy w katordze odpowiedniego pola...
Józef Bogusławski i ja rozmawialiśmy w ten sposób w Ust’kamienogorsku[1].
Cokolwiek prędzej, niźli inni więźniowie ukończyliśmy wyznaczoną nam „porcyę roboty” i, oczekując, aż współtowarzysze swoje wydziały ukończą, odpoczywając, spoglądaliśmy to na pogodny firmament, to na Irtysz, spokojny w tej chwili, gładki jak wypolerowana tafla szkła, w którem odbijał się to szafir niebios, to białe przelotne obłoczki,
Nadszedł oficer, noszący tytuł inżeniera, obej-
- ↑ Patrz: Siedem lat katorgi.