rzał wał, który katorżnicy usypali nad Irtyszem. Tu i owdzie zganił niedbałą robotę i zapewne dla nadania sobie należytej powagi, zwymyślał katorżników, zwymyślał dozorców i konwojowych, zaczem nakazał powrót do kazamat.
W drodze spotkaliśmy gefrejtera z rozkazem, abym się stawił w kancelaryi komendanta twierdzy.
Komendant, major Macenko, Małorus, był wcale niezłym człowiekiem, szczególniej dla nas, Polaków, był uczynny, względny i wcale się nie krył z sympatyą, jaką w swojem sercu żywił dla Polski.
— Rad jestem, że mogę wam zrobić przyjemność, Szymonie Sebastyanowiczu — rzekł gdy mnie do jego kancelaryi wprowadzono i doręczył mi list, który poczta przywiozła właśnie.
Spojrzałem na stempel pocztowy...
List pochodził z Tary.
Podróżował zaś parę miesięcy...
W latach czterdziestych rzadko kiedy, my, polityczni przestępcy, dostawaliśmy się wprost do miejsca kaźni.
Przyłączono nas to do tej, to do owej partyi brygandów. Odbywaliśmy długie pochody w głąb Syberyi, aby znów tą samą drogą cofnąć się wstecz ku Uralowi, ku Rosyi.
Były to marsze pośpieszne i pośpieszne rejterady.
Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.