i cukru, które z sobą przywiozłem, z bielizny i z odzieży najbezczelniej okradał mnie i sam starszyna osobiście i godna jego połowica i liczna ich progenitura...
Całą mocą woli usiłowałem pokonać odrazę i wstręt, jaki budziła we mnie i cała rodzina Iwana Tatarinowa i wszyscy bez wyjątku mieszkańcy Ołoneka...
Ustawicznie powtarzałem sobie, że przecież to są chrześcijanie... istoty nieszczęsne, którym wiele potrzeba wybaczyć i z wielu wykroczeń usprawiedliwić...
Pragnąłem i usiłowałem, uważając to za swój obowiązek, w swoich współmieszkańcach i sąsiadach rozbudzić uczciwe, ludzkie uczucia, gdy nimi wszechwładnie rządziły najniższe chucie i pożądliwości prawdziwie zwierzęce...
Lecz te moje usiłowania były absolutnie bezowocne...
Pewnego razu, replikując na moją przemowę, Iwan Tatarinow przypomniał mi wszelkie prawa, które mu nadawał urząd starszyny — wyliczył wszelkie prerogatywy swej władzy zwierzchniczej i w konkluzji... zagroził mi kijem, gdybym „nie trzymał zamkniętej swej drewnianej mordy...”
Na tem się skończyło moje apostolstwo w Ołoneku...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |