kiem łopat górujący, głos złośliwego karła Skuratowa:
— Uha! gaspadin nadzieratel! Już dzień stopił się, jak świeczka Tobiaszki parszywego, a wy jeszcze przy robocie trzymacie nas, maładcow?
— Tacy wy i maładcy! — pogardliwie mruknął dozorca Iwan Matwieicz.
— My nie maładcy, zgoda! ale praporszczyk też nie oficer! — odciął się rzeczywiście dowcipny Skuratow, czyniąc aluzyę do słabostki Iwana Matwieicza, który, będąc tylko podoficerem, wymagał, aby mu oddawano honory (cześć), jakie dla wojskowych wyższej rangi były przepisane.
Skuratow, za zabicie dwojga swego rodzeństwa na dwudziestoletnią katorgę skazany, bywał wciąż w doskonałym humorze.
Bystry, przytomny, rzeczywiście dowcipny, niejako piastował urząd trefnisia w ostrogu omskim. Potrafił rozweselać najbardziej ponurych. Każde odezwanie się Skuratowa jego towarzysze przyjmowali głośnemi, niepohamowanemi wybuchami śmiechu.
Ogromnie się tem pysznił, czerpiąc też ze swojego dowcipu niemałe korzyści.
„Kaszowary”[1] podsuwali mu najsmacz-
- ↑ Kaszowarami nazywano kucharzy w więzieniu omskiem.