Huk uderzeń młotami, brzęk sztab żelaznych, na kamienną podłogę ciskanych, rozlegał się naokół.
Z komina waliły snopy iskier. Snopy czarnego dymu pięły się wysoko, wysoko rozpływając się wreszcie pod chmurnym, prawie czarnym firmamentem.
Przed kuźnią stało kilka wozów, naładowanych żelazem.
Gdyśmy przechodzili mimo, będący przy tych wozach oficer zatrzymał partyę okrzykiem:
— Stać!
Zatrzymaliśmy się, oczekując dalszych rozkazów.
Okazało się, że nasza pomoc była potrzebną przy wyładowaniu i znoszeniu do kuźni sztab żelaznych, do czego, chociaż bardzo niechętnie, zabraliśmy się odrazu, bo wszak nie mieliśmy prawa ani odmówić, ani nawet zaprotestować.
Zaczął mżyć gęsty, drobny deszczyk.
Wczesna to jeszcze była, przedwieczorna godzina...
Złocisto-purpurowa wstęga dogasającej zorzy jaśniała jeszcze na zachodzie, lecz z innych stron firmament był tak zachmurzony, iż zdawało się, jakoby cienie nocne już zaczynały snuć się ponad ziemią.
— Samo niebo użala się nad nami i roni
Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.