— Czy to nie masz bliskiej rodziny, albo przynajmniej dalszych krewnych, którzyby się o ciebie zatroszczyli, drogi bracie? — spytałem.
— Zaśbym nie miał! — rozśmiał się wesoło — azali nie znasz młodzieńczyku, litewskiego przysłowia, które powiada, że wokoło Mińska, na wiele mil w promieniu: „co krzaczek, to Korsaczek”. Więc i dalekich krewnych mi nie brak, i najbliższa rodzina jest, a przynajmniej była przed laty. I pewien jestem, że niejedno serce krwawiło się udręką, co mnie też spotkało?... I pewien jestem, że nieraz jeden i niejedne oczy gorzkie łzy wylewały nad moją dolą...
Cóż kiedy wprost nie było możności żadnej skomunikowania się z sobą. Żołnierzyska składali swoje misywy w kancelaryach pułkowych, skąd miały być ekspedyowane według adresów. Ale czy dochodziły?...
— Pewno że nie!
Jak również nie dochodziły listy, które przyjaciele, lub krewni wysyłali do żołnierzy na Kaukaz. Skąd kto ze szlachty w Polsce, na Litwie, czy na Rusi mógłby był wiedzieć w jakiej stronie Kaukazu przebywa pułk, w którym służy jego krewny? Adresowano na chybił trafił, a z wyszukaniem adresatów pułkowe kancelarye nie robiły sobie też wielkiej subjekcyi.
Przytem, walczący z rosyjskiemi wojskami niepodlegli górale, wprost polowali na furgony pocztowe. Zapewne słyszałeś o tem?
Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.