— Pana, panie młody człowieku, nikt nie „uwidzi” w mieście. Pan tylko z Chińczykami się zabawia — mówił do mnie Świetyłkim — pan się w tych czarnowarkoczych dyabłach zakochał, co?... a!
— Chińczycy, no, tak! ciekawy naród, raczej wart podziwu, niźli zakochania — odpowiedziałem — z przyjemnością przyglądam się dziełom ich pracy, podziwiam ich wytrwałość, bo i cóżbym zresztą robił w Minusińsku? Wy sobie sami załatwiacie wszystkie wasze interesa, zaś włóczyć się po mieście bez celu, też nie zabawa żadna. Szczęściem spotkałem rodaka. Mieszka za miastem, o ile nie jest zajęty przebywamy razem.
— Dość! dobrze, bardzo dostatecznie dobrze wytłomaczyliście mi, Szymonie Sebastyanowiczu, czemu was w mieście nie widują. Przypatrujecie się Chińczykom — zgoda! siedzisz w kwaterze rodaka, „sławno”. Lecz toby było „niesławno“, żebyśmy ty i ja, dwa druhy, nie zabawili się razem ani razu. Pan, panie młody człowieku, musisz ze mną dziś we francuskim „restoranie“ pohulać. Chcesz, nie chcesz! musisz!
Parokrotnie asystowałem już przy pohulankach syberyjskich bogaczów, więc aż ciarki przeszły mi po skórze na samą propozycyę Świetyłkina.
Ów zaś, nie czekając mojego przyzwolenia,
Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.