Uczuł samotność, i serce zatwardził,
Jakby ostatni przyjaciel nim wzgardził.
Północ — przed drzwiami usłyszał stąpanie.
Krok lekki — coraz pomknie się, i stanie.
Skrzypią pod kluczem klamka zardzewiona.
„Ona!“ — przeczuło serce — tak, to ona!
Aniół stróż jego! jakie bądź jéj grzechy,
Miła mu, piękna, jak Aniół pociechy! —
Lecz dziś w niéj zmianę widzi wzrok Konrada.
Krok bardziéj drżący, twarz jéj bardziéj blada.
Spójrzała dziko — w tym wzroku wyczytał
To słowo „umrzesz!“ — i o nic nie pytał.
Tak! dziś masz umrzeć! — lecz jest sposób, który…
Który nie gorszy niż pal i tortury!“ —
— „Ja go nie widzę — umiem znieść cierpienia,
Com rzekł, powtarzam — Konrad się nie zmienia. —
Lecz zkad chęć w tobie ocalić zbrodniarza,
Gdy go świat cały potępia, spotwarza,
Gdy, jak bądź srogie ma być ukaranie,
Sam znam, że słusznie zasłużyłem na nie?“ —
— „Zkąd ta chęć we mnie? — ty mię pytasz o to? —
Któż mię wybawił, ustrzegł przed sromotą? —
Zkąd ta chęć we mnie? — tak ci więc z mąk długich
Oślepła dusza na uczucia drugich,
Że chcesz bym sama — chociaż wstydem płonę,
Zrywała z serca skromności zasłonę? —
Tak jest! — pomimo twych zbrodni, ja czuję
Wielkość twéj duszy; dziwię się, lituję,