I onę — tkliwą, kochaną jedynie!… —
Wzniósł wzrok, i ujrzał — Gulnarę, zbójczynię.
Długo w milczeniu spoglądała z trwogą
Na odwróconą twarz, zimną i srogą.
Spójrzał — nie zniosła oczu jego mroźnych.
Dzikość jéj wzroku zgasła w łzach — zbyt późnych!
Uklękła przed nim — dłoń łamie w rozpaczy:
„Przebacz mi! — Allah może nie przebaczy:
Aleś ty sądzić powinien łagodniéj! —
Cóżby sie z tobą stało bez méj zbrodni? —
Karz mię, gdy zechcesz — lecz ach! nie w téj chwili,
Nie dzisiaj jeszcze! — dziś pozór cię myli.
Nie jestem taką, jakem się być zdała —
Ta noc straszliwa, ta mię obłąkała! —
Gdyby nie miłość — niewinnąbym była —
Lecz tybyś nie żył! — karz, gdym przewiniła!“ —
Krzywdzi go: — siebie, a nie ją on winił.
On źródłem zbrodni — choć jéj sam nie czynił! —
Lecz mroczne, nieme, w duszy tylko na dnie
Krwawią te myśli — któż myśl jego zgadnie? —
Pod lekkim wiatrem pełny żagiel wzdycha,
Mknie łódź swobodna: — woda jasna, cicha.