Strona:Tłómaczenia t. III i IV (Odyniec).djvu/198

Ta strona została przepisana.
XXI.

„Budzę się — cóż to? czy jeszcze marzenie?
Czy wzrok mój ludzkie spotyka wejrzenie? —
Wkoło-ż mnie ściany wiejskiego mieszkania?
Toż-li węzgłowie miękkiego posłania? —
Jestże śmiertelnym, ten wzrok tak promienny,
Milszy mojemu od jasności dziennéj,
Co tak z czułością wpatruje się we mnie? —
Drżę, by się jeszcze nie łudzić daremnie.
Wytężam oczy, poglądam ciekawie —
Nie! to nie mara! — nie! widzę na jawie.
Młoda dziewica, kształtna i wysoka,
Siedzi opodal, nie spuszczając oka.
I gdy ujrzała żem odzyskał zmysły,
Czarne jéj oczy jak ogniem zabłysły,
I usta nagłym zadrgały uśmiechem. —
Powstawszy, ku mnie przybiegła z pośpiechem.
I widząc z ruchu ust moich, że chciałem
Przemówić do niéj, lecz głosu nie miałem:
Palcem na ustach, i wstrząsając głową,
Dała znak milczeć: bym niewczesną mową
Strzegł się nadużyć wracającéj siły,
Ażby się same powoli wzmocniły.
I rękę moje ująwszy swą dłonią,
Drugą węzgłowie podniosła pod skronią,
I ledwo stopą dotykając ziemi,
Poszła na palcach, krokami prędkiemi,
I stojąc w progu, przez drzwi wpół przemknione
Szeptała zcicha; — a słowa tłumione,