Równiebym zawsze kochała! — choć lepiéj,
Lepiéj że nie jest; — nie będę na świecie
Płakała po nimi — Jak mię ta myśl krzepi!
I gdy pomyślę, że przyjdzie czas, kiedy
On nad mym grobem roztoczy swe skrzydła,
I będzie wiecznie pomniał o mnie: — wtedy
Śmierć traci dla mnie swą postać straszydła,
Chciałabym umrzeć — i tylko drżę o to,
Że końca jego nie będzie rozpaczy,
Że nieśmiertelną, jak on sam, tęsknotą
Trawić się musi wiecznie!
Myśl więc raczéj,
Że znajdzie drugą, którą, nim też skona,
Kochać jak ciebie będzie wiarołomnie.
Niechby tak było! byleby go ona
Kochała wzajem: — wolę, niż by po mnie
Płakać miał wiecznie.
Nie pojmuję ciebie!
Gdybym tak miała myśleć o kochanku,
Choćby sto razy był Aniołem w Niebie,
Dziśbym go jeszcze wzgardziła na wieki! —
Lecz śpiesz się, siostro! — czuje woń poranku —
Śpiesz się z wezwaniem — dzień już niedaleki!