Strona:Tłómaczenia t. III i IV (Odyniec).djvu/526

Ta strona została skorygowana.
Montgomery.

O! przez świętéj miłości wszechmogące prawo,
Które Bóg wlał w nas wszystkich — cofnij dłoń twą krwawą!
Jam zaręczony w kraju! — W piérwszéj wiośnie życia,
Piękna, jak ty, Anielska! mojego przybycia
Czeka w domu kochanka. — O! jeśliś już może
Doznała co jest miłość; jeżeli, jak wróżę,
Pragniesz szczęścia przez miłość: — nie rozdzielaj srogo
Dwójga serc, co bez siebie wzajem żyć nie mogą!

Joanna.

Obcych mi wzywasz bożyszcz, których ja świętości
Nie znam, ani potęgi. — Nie w imię miłości
Ubłagasz mię: — jéj ogień byłby zbrodnią we mnie. —
Walcz jak mąż, i umieraj! — bo żebrzesz daremnie.

Montgomery.

A więc w imię rodziców! zlituj się nad memi!
W opustoszałym domu, laty sędziwemi
Schyleni, tęsknią po mnie. — Ach! tyś sama pewnie
Zostawiła rodziców, co cię płaczą rzewnie.

Joanna.

Nieszczęsny! przypomniałeś, ile u nas matek
Pozostało bez dzieci; ile małych dziatek
Sierotami bez ojców; ile wdów strapionych,
Ile łez nieotartych i serc zakrwawionych
Miecz wasz u nas uczynił! — Ha! teraz doświadczą