Bo cię nienawidzę.
Bo jak noc piekieł, któréj nosisz barwę,
Sama twa postać wściekłość budzi we mnie. —
Zedrzyj z twéj twarzy tę szatańską larwę,
Co cię mym oczom chce ukryć daremnie!
Mów, ktoś jest? — Gdybym nie widziała w boju,
Jak tuż przedemną, choć nie moim grotem,
Legł mężny Talbot: — z postaci i stroju
Mogłabym wnosić, żeś ty jest Talbotem.
Nic-że ci wewnątrz nie mówi głos ducha?
Ha! zkąd wiesz o tém, że mi złém zagraża? —
Lecz duch mój tylko głosu Boga słucha!
Groźba złych duchów, czystych nie przeraża.
Joanno! słuchaj! — Duch ci prawdę wróży.
Oto Reims! — Nie wchodź! — złóż oręż przed bramą!
Szczęście nikomu do końca nie służy —
Puść je od siebie — nim odbiegnie samo! —
I któż ty jesteś, co mi na pół drogi
Radzisz opuścić nieskończone dzieło?
Mnież to rozumiesz zachwiać widmem trwogi,
Mnie, którą Niebo swém męztwem natchnęło? —