Skomląc ogary i liżąc jéj rękę,
Zdały się pieszczot oznaczać podziękę.
Trzykroć wzleciawszy około jéj skroni,
Bijąc skrzydłami, siadł sokół na dłoni,
Wyciągnął szyje, i patrzał w jéj oczy,
Znać że łaskawy, i słuchać ochoczy.
I gdy tak, sokół na ręku, psy przy niéj,
Stała jak grecka Dyanna łowczyni,
Kształtem i licem podobna bogini:
Chociażby nawet ojcowska pochwała
Nieco jéj zalet i wdzięków przydała,
Czyżby kochanek, w uniesień zapale,
Kładł je oziębléj na rozwagi szalę,
Gdy za jéj każdém tajemném wéjrzeniem,
Twarz mu i oczy gorzały płomieniem?
Kształtnéj postaci i smukłéj urody
Był Malkolm Graham, nadobny i młody.
Pled krótki, pasem ściągnięty u stanu,
Rozkrywał spodem obuwie z tartanu.
Włos jego jasny, drobnemi kręgami
Wił się w krąg czapki błękitnéj z piórami.
Wprawny do łowów wzrok jego sokoli,
Mógłby skowronka dośledzić na roli;
Przez wszystkie góry, wąwozy i wody,
Znał wszystkie ścieżki, przesmyki i brody;
Próżny lot ptaka, lub sarny skok śmiały,
Gdy na nie Malkolm wypuścił swe strzały;