Krzyż dotąd ogniem płonący po bokach,
Zgasił, maczając w krwi wrzącéj potokach,
I gdy go znowu podnosił nad czoło,
Dzikszy niż kiedy głos zabrzmiał w około.
„Gdy krzyż ten zacznie krążyć po klanie,
„Przeklęta noga, co z nim ustanie!
„Przeklęta ręka, co go odrzuci!
„Przeklęte oko, co się odwróci,
„I serce, co się przelęknie!
„Niech nieuczczone ziemskim pogrzebem
„Czerw zwłoki zdrajcy toczy pod niebem!
„Sęp niech mu serce, kruk oczy wyje;
„Jako ta ziemia stosu krew pije,
„Krew jego w ziemię niech wsięknie!
„Jako ta we krwi iskra błyszcząca,
„W nocy bez słońca, w mękach bez końca,
„Niech zgasną zdrajcy powieki!
„Niech ten krzyż, godło ludzkiéj pociechy,
„Co wszystkie ziemskie odkupił grzechy,
„Jego potępi na wieki!“ —
Skończył — słuchacze stali w milczeniu,
Z przestrachem w sercu, z zgrozą w spojrzeniu,
Nikt, nawet echo w tém złorzeczeniu
Nie powtórzyło: „na wieki!“ —
Zniecierpliwiony wódz, z dumnym uśmiechem,
Krzyż z ręki mnicha pochwycił z pośpiechem,