Aż na słabszego, im coraz siekł gęściéj,
Natarłszy, oręż wytracił mu z pięści,
I zemdlonego i trudem, i raną,
Zwalił o ziemię — na jedno kolano.
— „Poddaj się!“ — groźnie zawołał tą razą,
Po nad klęczącym podnosząc żelazo: —
„Poddaj się! albo przez Boga na Niebie!
„Ta chwila będzie ostatnią dla ciebie!“ —
— „Łask twych nie pragnę, a gróźb się nie boję!
„Zwycięztwo jeszcze ni moje, ni twoje!“ —
I jak wąż w pogoń za ptakiem gdy wzięci,
Jak lew rozżarty wyrwawszy się z sieci,
Jak ryś drapieżny broniący swych dzieci:
Porwał się z ziemi, wściekłością miotany,
Odniósł cios nowy, lecz nie czuł téj rany,
I poskoczywszy ku piersiom Saxona.
Zachwiał nim, w silne objąwszy ramiona.
Teraz, Saxonie! wzmóż siłę prawicy,
Bo to nie uścisk zalotnéj dziewicy!
Przez miedź potrójną, przez zbroję ze stali,
Czułbyś moc jego. — Zwarli się, porwali,
Łamią się, chwieją — upadli pospołu:
Rodryk na wierzchu, Fitz-Jakób u dołu.
Tu Gall za gardło porwawszy go z gniewem,
Przygniótł pierś jego kolanem swém lewém;
Skinieniem czoła odrzucił w tył włosy,
Przetarł wzrok ręką, czy ze krwi, czy z rosy,